Blog powstał celem upamiętnienia wyjazdu Erasmus-Valencia 2010/11 w dniach 13.09.2010 - 31.01.2011





26 października 2010

25-26.10

Ufff, udało mi się ostatecznie ułożyć plan i wygląda on następująco : poniedziałek wieczorem gra w piłkę nożną. Wtorek prawo własności intelektualnej Unii Europejskiej, hiszpański i siłownia. Środa siłownia, piłka nożna. Czwartek jest najgorszy : ochrona praw konsumenta, wolności publiczne, hiszpański. Piątek siłownia, ochrona praw konsumenta (wykład) ,prawo nawigacji i filozofia prawa. Zacznijmy od samego uniwersytetu. Na moim kampusie mam bibliotekę, budynek sportowy, budynek administracyjny oraz 5 budynków typowo uczelnianych. Zajęcia zawsze mam w tym samym budynku(poza wyjątkowymi sytuacjami). Jest to duże ułatwienie. Posiadamy dwa rodzaje sal jedne typowo szkolne na 35 osób drugi typ na 100 osób. Wydaję się, że ze względu podział w planie zajęć na ćwiczenia i wykłady. Te drugie odbywają się w identycznej formie jak ćwiczenia, więc niestety niemożliwe jest zgubienie się wśród masy studentów na auli. Najwięcej osób w sali ile widziałem to około 40. Jeśli chodzi o wyposażenie sportowe, stoi na bardzo wysokim poziomie. Kilka boisk piłkarskich (na każdy kampus przypada 1 duże i 4 małe), kilka boisk do kosza. Siłownia zamknięta i otwarta, basen, korty tenisowe(pod którymi znajdują się parkingi podziemne), boisko do piłki plażowej, tor do łucznictwa, hala sportowa na każdy kampus, sale treningowe i wiele wiele innych(np. windsurfing - bliskość morza). Boiska są tak naprawdę na każdym rogu i również dzieci mają gdzie trenować. W odniesieniu do piłki, duży nacisk jest kładziony na szybkość i technikę. Praktycznie nie ma gry ciałem. Mało dryblingu, za to dużo podań.Teraz nie powinno ulegać wątpliwości, dlaczego Hiszpanie są mistrzami świata w piłkę nożną.

24 października 2010

23-24.10

Krótko i zwięźle o ruchu drogowym. Do czego służą światła awaryjne w aucie, wynika z samych ich nazwy. Hiszpanie wymyślili nowe ich zastosowanie, w większości wypadków kierowca włączając je chce powiedzieć: „ Parkuje na środku pasu ruchu, bo nie ma miejsca, ale muszę zrobić właśnie zakupy w sklepie obok, zaraz wracam”, albo coś w tym rodzaju. Ogólne w Hiszpanii samochody parkuje się bardzo blisko siebie. Istnieje tendencja do zostawiania samochodów na luzie, aby podczas wyjeżdżania z miejsca leciutko przepchnąć samochody trochę do przodu i do tyłu. Co do ruchu uliczne, co do zasady w mieście auta poruszają się spokojnie pewnie z powodu wąskich jednokierunkowych uliczek i dużej ilości pieszych. Muszę przyznać że są wobec pieszych bardzo uprzejmi. Zawsze przepuszczają ludzi na pasach, co nie raz wprowadziło mnie w zakłopotanie, w Polsce się czeka aż auto przejedzie tutaj nie. Piesi, właśnie czym jest dla nich światło na zebrze? Sugestią, i niczym więcej, a sama zebra jest tylko zmarnowaną farbą, z punktu widzenia pieszego wylaną w zupełnie przypadkowych miejscach. Sam już patrze najpierw na rozmieszczenie aut na drodze, a w drugiej kolejności zerkam na światło. Nie raz zdarzało mi się przechodzić obok policji na czerwonym świetle. Teraz już wiem, dlaczego mój kolega Hiszpan w Polsce regularnie łamał ten przepis. Co do mandatów są one bardzo wysokie. Właściwie można przeliczyć je w proporcji euro do złotówki. Czyli jazda bez kasku na motorze - 200 euro, zakłócanie ciszy nocnej 300 euro itd. Są naprawdę horrendalnie wysokie. Z tym że istnieje bonus, w przypadku płatności w ciągu kilku dni, stawka może nawet spaść o 50%. System ciekawy, stosowany np. w Warszawie w przypadku braku biletu w komunikacji miejskiej. Ja natomiast jestem zwolennikiem fińskiej i szwedzkiej metody płatności mandatów, gdzie wysokość mandatu zależy od zarobków osoby popełniającej wykroczenie. Samo naliczanie mandatu trwa znacznie szybciej niż
w Polsce! W każdym fińskim radiowozie drogówki jest laptop podłączony do internetu, policja łączy się przez niego z urzędem podatkowym, dane automatycznie wprowadzane są do komputera, łącznie z ilością osób na utrzymaniu i innymi danymi, natychmiast obliczana jest kara i drukuje się mandat. Uważam, że ten system jest po pierwsze bardzo sprawiedliwy, a po drugie bardzo skuteczny. Nie rozumiem jak można w Polsce dopuszczać do takiej sytuacji gdzie ludzie biedni i bogaci płacą ten sam mandat? To jest bardzo niesprawiedliwe i bezsensu. Kara ma być równa dla wszystkich, a mandat 100 zł dla bogatego i 100 zł dla biednego to nie jest równa kara, kwota kary jest równa, ale sama kara nie jest równa, ponieważ biedny zostaje o wiele bardziej ukrany tym 100 zł niż bogaty. Fiński system jest sprawiedliwy- każdy odczuje karę tak samo, a także na równi odstrasza biednych i bogatych od popełniania wykroczeń.
I na koniec krótki film :) 
http://www.youtube.com/watch?v=34fxKnmtgnk 

22 października 2010

16.09 – 22.09

W dniu lotu obudziłem się o godzinie 6:45. Właściwie to obudził mnie kolega, z którym miałem razem wybrać się do Madrytu. Szybko zdałem sobie sprawę, że umawialiśmy się o 6:40 w metrze. Wybiegłem szybko z mieszkania, spóźniony na szczęście spakowałem się wcześniej w nocy. Na lotnisko dotarłem o 7:40 . Na miejscu zaczęliśmy szukać naszego lotu na 9 tą. Rozegraliśmy mały dialog :
JA : yyy, chyba nie ma lotu na 9 tą
Kolega: no jak nie ma, jak jest :)
Ja: ale nie ma na tej tablicy, jest jakiś o 8 smej, może sprawdźmy na bilecie
Kolega: za chwilkę, nie chce mi się ściągać plecaka
Ja : no ale może jednak sprawdzimy
Kolega : no dobra dobra...
Po czym kolega wyciągnął kartę i dalej :  To niemożliwe...
Okazało się że lot mamy na 8:00. Właściwie zdołaliśmy przeczytać tylko to i zaczęliśmy biec szukać bramki. Płytki oddech, miękkie nogi. Przeszliśmy przez bramki wykrywające metal i kazano nam również zdjąć buty(metalowe elementy). Z braku czasu, wzięliśmy je pod pachę i biegliśmy dalej. Była prawie 7:50 i już wchodziły ostatnie osoby do rękawa. Ustawiliśmy się za nimi i rzutem na taśmę udało nam się dostać do samolotu. Ogromne szczęście. Lot trwał bardzo krótko, bo jeszcze przed 9 tą byliśmy w Madrycie. Na miejscu ulokowaliśmy się u kolegi, którego poznałem 1 dzień przed przyjazdem. Można to nazwać takim małym couchsufingiem. Couchsurfing jest niezwykłą formą zawiązywania znajomości z ludźmi zamieszkującymi na całym świecie, którzy dzięki swojej życzliwości ułatwiają sobie nawzajem podróżowanie oraz zwiedzanie świata. Termin couchsurfing dość trudno przetłumaczyć na język polski. Wśród grupy zajmującej się tłumaczeniem zrodził on wiele kontrowersji. Wydaje mi się, że na razie postanowiono zostawić angielską wersję słowa, a najbardziej trafnymi odpowiednikami są „kanaposurfing” czy też po prostu „poszukiwanie kanapy.” Oczywiście zaprosiliśmy kolegę również do Valencji :). Madryt okazał się pięknym miastem. Jeśli ktokolwiek był w Paryżu, można go do tego miasta porównać. Ludność kształtuje się w granicach 3.3 miliona. Moim zdaniem jest ładniejszy niż Barcelona. Madryt leży w centralnej części Półwyspu Iberyjskiego. Średnia jego wysokość nad poziomem morza to 667 metrów. Jego położenie w centralnej części półwyspu sprawia iż miasto leży w strefie klimatu kontynentalnego suchego i surowego. W związku z czym były dość duże wahania temperatury. Jak my to nazywaliśmy "Było trochę rześko". Czyli 18 stopni w dzień i 7 w nocy. W porównaniu do Walencji było zimno. Większość mieszkań oczywiście nie posiada centralnego ogrzewania, także można sobie wyobrazić jak wyglądają noce. Nasze posiadło ! Ale niestety było włączone w dzień, kiedy było ciepło. Cała Hiszpania :). Jeszcze co do miasta to leży kilka kilometrów od łańcucha górskiego Sierra de Guardarama, stąd jego wysokie położenie. Posiada ponad 279 stacji metra(15 nitek), czyli jedenastokrotnie więcej niż Warszawa. Zastanawiam się, co wynika z takiego stanu rzeczy ? Można wiercić w skałach, dziurach w Hiszpanii, a tak ciężko wiercić po równinie ? Wracając do tematu, pierwszego dnia zwiedzaliśmy parki i place w Madrycie. Nie zabrakło Plaza Mayor, Puerta del Sol, Parku Królewskiego, Parku Retiro, Plac Kolumba, Santa Ana itd. Tego dnia zwiedziliśmy również Museo del Prado. Zbiory Muzeum Prado obejmują dzieła z kolekcji królewskiej, zbierane od XVI do XX wieku. Hiszpanie mogą być dumni z tego muzeum, bo bardzo dużo obrazów udało im się zachować. W historii, był tylko jeden poważny moment w którym Hiszpania dostała cios i mogła stracić dzieła. Była to kampania napoleońska na początku XIXw. Dodatkowo jeszcze wojna domowa w latach 1936-39, ale to wiadomo iż nie była to wojna rabunkowa. Chciałbym tutaj nawiązać do Polski, gdzie straciliśmy 90% dzieł podczas II wojny światowej. Natomiast w Museo del Prado przykładowo można zobaczyć dzieła Rubensa, Rembranta, Valazqueza,El Greco, Goyi, Piccassa, Daliego. Te ostatnie najbardziej mi się spodobały. W związku z czym następnego dnia  postanowiliśmy udać się do kolejnego muzeum malarstwa. A konkretnie Museo Reina Sofia. Oprócz muzeum sztuki nowoczesnej, można tam zobaczyć właśnie obrazy Daliego i Picassa. Kolejny etap to już zwiedzanie Museo Naval. Świetna kolekcja, ciekawe modele statków, broni zebranej z całego świata (Tajlandia, Japonia, Fidżi, Indie itd.). Chyba najlepsze muzeum w jakim byłem do tej pory. Co ciekawe po raz pierwszy spotkałem się portretem Franco. Nawiązująca do niego wojna domowa była wojną przeciwko procesowi rewolucyjnemu w Hiszpanii. Wygrała prawica i nie była to prawica faszystowska, jak się utrzymuje. Potem nastąpił dość długi okres dyktatury. Większość ludzi w Hiszpanii przestała w tym czasie wyznawać poglądy lewicowe, bo lewica dopuściła się straszliwych zbrodni. Jej przedstawiciele zabijali się nawzajem i torturowali, a przywódcy uciekli z olbrzymim łupem, skarbem zrabowanym nawet ludziom ubogim, z lombardów, w których zastawiali skromną biżuterię, jaką posiadali. Wszystko zabrali przywódcy Frontu Ludowego. Konsekwencją była ich całkowita dyskredytacja. Z czasem w Hiszpanii wszystkie te historie o prawicy i lewicy uległy zapomnieniu. Dzięki temu możliwe było przejście do demokracji. Teraz jednak rząd José Zapatero wskrzesza starą nienawiść. Wymyśla przy tym rzeczy absurdalne, na przykład kompletnie fałszywą liczbę 140 tysięcy zaginionych. Typowy przykład kłamstw komunistycznej propagandy. To rzeczywiście tworzy głębokie podziały w społeczeństwie. Podziały, których wcześniej nie było. Nawiązałem do tego ponieważ poniosłem ten temat z Hiszpankami lokatorkami, które stwierdziły iż mają nawet przedmiot na uczelni który jest ściśle poświęcony Franco i nie pewno nie nastawia on pozytywnie do tej osoby. Moim zdaniem generał Franco, dla niektórych "zbrodniczy faszysta", to człowiek, który uratował Hiszpanię przed:komunizmem, udziałem w II wojnie, upadkiem gospodarki, upadkiem moralności chrześcijańskiej. Ale wracając do tematu, po muzeum Naval, wybraliśmy się na Plaza de Toros, a konkretnie na Corridę. Korrida to rytualna walka z bykiem, widowisko popularne w Hiszpanii, według niektórych zwyczaj sprowadzony na Półwysep Iberyjski przez Arabów (część uważa że wywodzi się od Rzymian, ja również popieram to stanowisko). Kiedyś zwyczaj popularny wśród arystokracji, w walkach brali udział nawet królowie. Obecnie walka składa się z kilku uświęconych tradycją etapów. Najpierw toreadorzy drażnią byka, prowokując go do ataków za pomocą żółto-różowych płacht (capa). Następnie pikador (jeździec na koniu obłożonym materacami) wbija mu lancę w unerwiony garb tłuszczu na karku. Dalej piesi (banderilleros) starają się wbić mu w to samo miejsce krótkie włócznie (banderille). To najbardziej efektowny moment moim zdaniem. Właściwe trafienie powoduje, że byk na chwilę zwalnia, co pozwala ludziom bezpiecznie uskoczyć sprzed jego rogów. Banderille powinny pozostać wbite w garbie byka, a zdobiące je długie, kolorowe wstążki dodatkowo drażnią zwierzę. Wszystkie te etapy mają na celu osłabienie mięśni karku byka, by ten trzymał głowę nisko, oraz miał nieco wolniejsze ruchy głową. Kiedy byk jest już zmęczony, występuje matador (zabijacz). Unika rogów, myląc byka ruchami małej mulety. Kiedy się upewni, że zmęczone zwierzę przestaje reagować, stara się je zabić trafiając szpadą w miejsce wielkości monety na karku byka. Taki cios przerywa rdzeń kręgowy. Kiedy ta sztuczka uda się za pierwszym razem, matador zyskuje brawa widowni i ma prawo odciąć sobie na pamiątkę ucho byka, czasem również ogon. Martwe zwierzę zostaje szybko zasłonięte płachtą i odciągnięte na bok przez osły lub muły. I tak do 6 razy sztuka podczas jednego wieczoru. To opis, a rzeczywistość jest brutalna. Leje się krew i biedne zwierzę jest skazane na śmierć. Nie jest to walka byków. To jest ceremonialne zabijanie byka. Tak jak w Polsce zabijano świnkę i schodziła się cała wieś aby oglądać ceremonię, tak tutaj zabija się byka. Ale zacznijmy od początku. Bilety najlepiej kupić trochę wcześniej w kasach, które są przy arenie. Miejsce jest dość istotne, bo: jest tam część zacieniona (lepsza) i nasłoneczniona (ciężko wytrzymać w madryckim słońcu- aczkolwiek o tej porze roku było fajnie). Ponadto ważny jest rząd- najlepszy jest ten przy którym jest przejście, gdyż jest więcej miejsca na nogi. W innych rzędach dla dorosłego mężczyzny jest trochę ciasno. Choć miałem dobre miejsce to i tak na nadmiar przestrzeni nie narzekałem. Warto o tym wcześniej wiedzieć- chociaż nie ma też co przywiązywać do tego większej wagi. Następna rzecz to to na czym się siedzi. Płacąc za bilet mamy zarezerwowane miejsce, ale pod pupą jest beton. Oczywiście na korytarzach i arenie krążą osoby (almohadillas), które wypożyczają miękkie poduszki (chyba po 1 euro). Można też zrobić jak większość widowni- usiąść na czymkolwiek: gazecie, bluzie itp. Na terenie areny (budynku) znajduje się oryginalna restauracja- udekorowana wypchanymi byczymi łbami i rogami. Życie mieszkańców i kibiców odbywa się jednak w pubach wokół areny- warto tam zajrzeć i poczuć „klimat”. Tak już pisałem walka jest podzielona na kilka części. Ostatnia część zwana częścią śmierci jest zwieńczeniem całego przedstawienia, a torreador jest głównym aktorem. Na koniec podawane są wyniki. Publiczność oczywiście może wyrażać swoje uznanie lub wygwizdać nieudaczników. Do wyrażania swoich opinii służą chustki. Chustkami porozumiewa się także przewodniczący corridy kierując jej przebiegiem. Chusta czerwona oznacza wezwanie do wbicia czarnych banderilla w grzbiet tchórzliwego byka. Chusta zielona nakazuje fizyczne usunięcie byka z areny. Niebieska, która jest bardzo rzadko pokazywana oznacza, że byk był bardzo odważny i należy go pośmiertnie przeciągnąć wokół areny. Najrzadziej używaną chustą jest pomarańczowa, która daruje życie zwierzęciu. Jeszcze co mogę dorzucić od siebie, po śmierci 3 byka scenariusz już był całkowicie znany i robiło się trochę nudno. Czwarty byk był zabijany tak nieudolnie że publiczność machała białym chusteczkami. To znak że byk był zabity nieprofesjonalnie. Publiczność w głównej mierze stanowili turyści i tylko niewielka ilość Hiszpanów krzyczała : OLE ! OLE !. Jeśli chodzi o corridę jest to sport, który budzi wielkie kontrowersje wśród społeczności międzynarodowej, a nawet wśród samych Hiszpanów. Trzeba jednak pamiętać, że tradycje tego sportu sięgają wieków. Ja sam uważam, że zabijanie byków na arenie jest bardziej humanitarne niż zabijanie ich na przykład w rzeźniach. Jest to ceremonia. Aczkolwiek poszedłem raz i więcej nie skorzystam, ale polecam każdemu. Co dzieje się w rzeźniach przy naszych domostwach nie wiemy, bo o tym się nie mówi, natomiast o corridzie mówi cały świat i ludzie są zbulwersowani. Na arenie byk może przynajmniej zaprezentować swoje walory. Nie oznacza to oczywiście, że nie jest mi ich żal, bo żal mi jest tak naprawdę każdego żywego stworzenia, ale jeśli już jest przeznaczone na zabicie to jest to chyba lepsza forma zabójstwa. Corridy nie polecam ludziom bardzo wrażliwym, a tych, którzy chcą zobaczyć jak to wygląda zapraszam do przejrzenia zdjęć. Jeszcze taka mała ciekawostka : w Katalonii zakazano walk byków, natomiast dozwolona jest aborcja.
Kolejny dzień to zwiedzanie pałacu królewskiego, zbrojowni i apteki królewskiej. Oczywiście wszędzie niedozwolone było robienie zdjęć, jednak udało nam się trochę uczknąć:). Po zwiedzaniu, wybraliśmy się tradycyjnie już na górkę w pobliżu Museo Prado. Urządzaliśmy tam sobie godzinne sjesty, po drugim śniadaniu w dźwiękach utworów lutniarza który zawsze tam pogrywał. Wieczorem udaliśmy się na Santiago Bernabeu, lecz nie wchodziliśmy do środka, ze względu na dość drogie wejście : 20 euro. Lot powrotny do Walencji mieliśmy o godzinie 6 rano, w związku z czym postanowiliśmy spędzić noc na lotnisku. Udało nam się znaleźć miejsce w gumowych pasach do bagaży. Było dość wygodnie, jak na takie warunki. Obok toaleta, restauracja. Koło 1 w nocy pojawił się personel techniczny. Byliśmy przekonani iż zostaniemy przegonieni, ale to w końcu Hiszpania. Panowie zgasili nam światło w tej części lotniskach i pozwoli spokojnie spać. Byliśmy w dużym szoku. Ogólnie Hiszpanie to naprawdę świetni ludzie. Zawsze pomogą znaleźć drogę, zapytają o samopoczucie. Podsumowując, wyjazd naprawdę nam się udał, można jedynie dziękować Bogu, że udało nam się dotrzeć na czas na lotnisko w Walencji pierwszego dnia. Zdaliśmy sobie sprawę że nie raz narzekamy na to co się złego stanie, a nie cieszymy się z takich rzeczy. Życie jest na tyle krótkie, że warto się cieszyć ze wszystkiego, nawet takiej sytuacji. W czwartek wróciłem do domu i od razu ruszyłem na zajęcia. Dowiedziałem się że muszę przygotować 3 eseje z różnych przedmiotów, a dodatkowo że mam pracę domową zadaną na następny dzień. Profesor (jak że jestem w grupie z jednego przedmiotu jedynym erasmusem) poprosiła mnie o nie wychodzenie nigdzie na imprezy i przygotowanie pracy. Także siedziałem 3 godziny nad pracą domową i szukałem orzeczeń sądów hiszpańskich dotyczących ochrony praw konsumenta. Stwierdziła że Erasmusi zawsze dużo piją alkoholu i że albo trzeba ich cisnąć albo nic z tego nie będzie. W związku z czym dostałem jeszcze do poczytania jej książkę, oczywiście po hiszpańsku. Kolejny szok :). W piątek dowiedzieliśmy się o śmierci Oliver Daniel Llorente, studenta prawa Uniwerku w Walencji, który zmarł po tym jak bronił bitą dziewczynę na ulicy. W związku z tym wydarzeniem, odsłonięto pamiątkową tablicę na murach uczelni. Troszkę się dzisiaj rozpisałem, dziękuję za Twoje odwiedziny na blogu. Łącznie jest już ich ponad 2000.

Zdjęcia : Dzień 1 http://picasaweb.google.com/110109153723433594751/MadridDzien1#
Dzień 2 http://picasaweb.google.com/110109153723433594751/Madrid2#
Dzień 3 i 4
http://picasaweb.google.com/110109153723433594751/Madrid3#

16 października 2010

Andalucia 9-15.10

Przepraszam za brak wpisu, ale niestety brak czasu powoduje iż nie miałem okazji spędzić chwilę czasu przy komputerze, ale teraz już nadrabiam zaległości. W sobotę rano wyruszyliśmy w podróż do Andaluzji. Zdecydowaliśmy się na wypożyczenie samochodu, z tego względu iż była nas 5 osób(na pokładzie wraz z Szwajcarem) i była to wygodniejsza opcja, tańsza i umożliwiająca poznanie wielu nieznanych miejsc. Na początek nie obyło się bez drobnych kłopotów w wypożyczalni samochodów, ale wszystko na szczęście zakończyło się pomyślnie. Jako pierwszy cel wycieczki obraliśmy sobie Cullerę, miasteczko leżące około 30 km na południe od Walencji. Tam spędziliśmy chwilkę, zjedliśmy śniadanie i porobiliśmy kilka fotek. Drugi postój odbyliśmy w Benindormie, bardzo sławnym mieście na wybrzeżu, do którego ciągną rzesze mieszkańców Madrytu celem wypoczynku. Jest to typowo komercyjne miasto, z dużymi blokami mieszkalnymi, jednym słowem masówka dla turystów. Spędziliśmy tam chwilkę, plaża była kamienista, w pewnych miejscach żwirkowa. Następny etap to już Polop la Nucia. Droga do Polop jest pełna zakrętów i wiedzie ostro w górę, przechodzi przez wąskie przesmyki, położenie tej wsi zapewnia spektakularne widoki i sprawia, że zapomina się o dość trudnej trasie, jaką należy pokonać. Górskie miasteczko, zupełnie zapomniane, a zarazem bardzo piękne. Na miejscu, spostrzegliśmy iż odbyła się godzinę wcześniej wielka impreza, z tradycyjnymi daniami hiszpańskimi. Nie udało nam się na nią załapać natomiast załapaliśmy się w restauracji na tapas. Aby spróbować wielu hiszpańskich potraw naraz, wystarczy wstąpić do baru i poprosić właśnie o tapas. Wywodzą się one z Andaluzji, lecz są popularne w całej Hiszpanii. Zamawiając tę przekąskę, nawet jeśli to będzie tylko przystawka w rodzaj szynki lub sera, zawsze można oczekiwać małych porcji różnych potraw. I na przykład mogą być to klopsiki w sosie, smażone kalamary, flaki, torilla, grzanki z sardynkami, grzanka z kaszanką, szaszłyki z jagnięciny, ślimaki i wiele wiele innych. Zwykle każdy z nas zamawiał kilka różnych tapas, więc jedząc w grupie znajomych można się podzielić i spróbować kilku potraw naraz. Tapas są idealną szybką przekąską lub lekkim posiłkiem. Praktycznie przez cały pobyt w Andaluzji, mieliśmy okazję kosztować tych smakołyków. Wychodziło jak na Hiszpanię w miarę tanio 5-7 euro od osoby za naprawdę syty obiad:). Następne miejsce to już el Castell de Guadalest. Zameczek przypominający trochę greckie Meteory. Co prawda nie tak wielkie jak owe klasztory, aczkolwiek całkiem zacny. Miasteczko otoczone przez góry Aitana, Serella i Xorta było niegdyś prawdziwą twierdzą wojskową. Wspaniałe fortyfikacje sięgają 715r ne, czasów walk z Maurami. Niestety trzęsienie ziemi z roku 1644r poważnie uszkodziło fort oraz wiejskie domy, zaś wojna o hiszpańską sukcesję uczyniła kolejne szkody.Miasto powstawało wokół twierdzy. Początkowo mieszkali w nim obrońcy murów zamku. Miasto Maurów z ich domami i udogodnieniami wybudowano przed bramą San Jose. Ta historyczna część miasta zwana "el Arrabal" z typowymi uliczkami, placami sklepikami i muzeami zachował się po dziś dzień.Przepływająca przez ten obszar rzeka tworzy duży zbiornik pod miastem. Guadalest została uznana za pomnik o wartości historycznej i artystycznej i jest jedną z głównych atrakcji turystycznych Hiszpanii. Wieczorem zmęczeni, udaliśmy się do Alcoy. Miasteczko typowo górskie, 60 tysięczne. Na miejscu udaliśmy się do znajomych z Ibizy i przenocowaliśmy. Kolejny dzień to już Alicante. Miasto nad morzem z piękną plażą i zamkiem. Trochę zwiedziliśmy, powspinaliśmy się i szybko wyruszyliśmy dalej. Kolejny punkt to Kartagina(hiszpańska) i położone koło niej piękne góry. A tam najdziwniejszy zamek w jakim byłem w życiu. Totalnie nieodkryty, zagubiony gdzieś w skałach, bez turystów. W środku ciemności, szczury i zaniedbane pomieszczenia. Oświetlaliśmy teren flashem z aparatów i komórkami, ponieważ nie było widać drogi. Było również niebezpiecznie, gdy kolega wpadł do jednej z dziur, ale na szczęście skończyło się wszystko dobrze. Dokładnie jak się okazało to przerobiony zamek na bunkier i schron z potężnymi działami miotającymi pociski na ponad 50 km. W Kartagenie okazało się iż musimy udać się do Almerii, ponieważ nie znajdziemy noclegu w Murcii. Była to bardzo dobra decyzja, ponieważ niemalże zauroczyliśmy się w tym mieście. Świetne jedzenie, piękne krajobrazy, piękna pogoda, plażowanie. Oczywiście nie zabrakło zwiedzania zamku (4 z kolei). Tym razem był to zamek Maurów, o zupełnie innym charakterze i wyglądzie. W Almerii spędziliśmy łącznie 2 dni, po czym udaliśmy się do miasteczka westernowego, gdzie nakręcono ponad 250 tego typu filmów. Teren pustynny, skalisty przypominający dziki zachód w Stanach Zjednoczonych. Niemiłosierny upał (ponad 31 stopni). Wracając z pustyni, w drodze do domu zahaczyliśmy o kilka miast, między innymi : Lorca(piękna katedra i rynek), Murcia, Elche(wizyta u koleżanki i miasto jako całokształt na duży plus). Po drodze troszkę zabłądziliśmy(nie posiadaliśmy GPSu, tylko mapy) i trafiliśmy do bardzo dziwnego miasta. Wszystkie domy wyglądały tak samo i wszędzie były ronda. Zajęło nam co najmniej 30 minut żeby się z niego wydostać. Ubaw po pachy, ale po kilkunastu minutach zaczęliśmy się trochę obawiać, że nigdy z niego nie wyjedziemy. I w końcu powrót ! Nareszcie, poczułem się pierwszy raz za granicą że wracam do domu. Czwartek i piątek powrót do szarej rzeczywistości. Zajęcia na uniwersytecie. W sumie to nawet przyjemność :). Poznałem bardzo przyjaznych ludzi, którzy mi pomagają i służą radą. A tymczasem znów pakuję walizki i wypatruję wyprawy do stolicy Hiszpanii.
1. Cullera (plaża) 2. Benindorm (te skały) 3. Polop (ładne widoki ) 4. Castell de Guadalest (ten z jeziorem)
5. Alcoy 6. Alicante 7. Kartagina
7. Kartagina 8. Almeria 9. Pustnia westernowa 10. Lorca 11. Murcia

Więcej zdjęć wkrótce! 

 Zdjęcia z pustyni westernowej
http://picasaweb.google.com/waldemar.pilawa/4Dzien#

 TAPAS en Almeria !

8 października 2010

5-8.10

Wtorek w głównej mierze spędziliśmy na wypoczywaniu i sprzątaniu i praniu wszystkich rzeczy po przyjeździe. Dodatkowo trzeba było odespać wyjazd na Ibizę, ponieważ średnio spaliśmy po 4-5 godzin dziennie. Wieczorem wybraliśmy się na miasto, z nadzieją zrobienia małych zakupów. Co prawda nie udało mi się kupić nic konkretnego, ale rozeznaliśmy się mniej więcej w cenach panujących w Walencji. Ceny są nieco wyższe niż w Polsce. O jakieś 20 %. Aczkolwiek materiały z których zrobione są produkty, wydają się być lepsze. Dodatkowo zwiedziliśmy miasto nocą. Walencja zaczyna się tak samo szybko jak się kończy, najczęściej Ciruclą czyli po prostu droga szybkiego ruchu okrążającą całe miasto, przy czym z jednej jej strony mamy duże bloki ewentualnie politechnikę czy zbiorniki w okolicach portu, a z drugiej pola ziemniaków lub plantacje drzewek mandarynkowych. Walencja ciasnym miastem jest i basta. Ludzie zamieszkują tu tak jak i ja głównie w kamienicach 6-7 piętrowych lub tez w wolnostojących bardzo ciasno ulokowanych blokach. Implikuje to za sobą duże problemy z przestrzenią zwłaszcza dla aut. Ulice spełniają wszystkie kryteria czego niestety nie można już powiedzieć o parkingach. Każda wolna przestrzeń asfaltowa albo jest zastawiona autami albo tez słupkami przeciw autom. W związku z czym auta parkowane są z dokładnością centymetrów. Hiszpanie są mistrzami w parkowaniu ( w wysiadywaniu w parkach też są dobrzy) ale czasem nawet im się nie udaje i dlatego nie ma tu AUTA choćby jednego bez wgniecenia na karoserii albo w najlepszym wypadku z porysowanym zderzakiem. Hiszpanie do perfekcji opanowali poruszanie się w wąskich przestrzeniach. Zatem jak się poruszać po Valencii ? Najprościej jest na piechotę, duże zagęszczenie budynków powoduje iż zawsze jest blisko do kawiarni, spożywczaka, sklepu u chińczyka czy apteki. To jest zresztą mój ulubiony sposób poruszania się tutaj. Kolejna możliwością są autobusy, te jednak pomimo posiadania często osobnych pasów niestety grzęzną w korkach. Ale po co ludzie wymyślili metro !. To jest cudo w tym mieście. Valencia obszarowo jakieś 6 razy mniejsze niż warszawa a ma 4 razy więcej linii metra + 2 linie tramwaju który jest zintegrowany z linia metra i wjeżdża na perony metra w paru wyznaczonych miejscach. Kolejnym rozwiązaniem są jednoślady, skutery lub rowery, skuter choć szybszy to musi stawać na światłach co go zdecydowanie zwalnia. Co powoduje ze bardzo dobra alternatywa jest rower. Gęsta siec ścieżek rowerowych czyni z niego idealny środek transportu. Nie wiem do teraz jak udało im się wygospodarować na nie miejsce.
Środa to już zwiedzanie oceanarium walecjańskiego. Jest to największy obiekt tego typu w Europie. Robi naprawdę wrażenie. Miałem okazję już być w tego typu obiekcie w Europie, aczkolwiek w życiu nie widziałem pingwina, morsa czy lwa morskiego. Całość oceanarium jest podzielona na strefy klimatyczne. I tak: Antarktyda, Arktyka, Morze Śródziemne, Karaiby, Oceany, fauna i flora walecjańska. Brakowało mi trochę ryb rzecznych. No tak ale jak to wszystko pomieścić? Byłoby trudno zrobić to humanitarnie. Po zwiedzeniu oceanarium udaliśmy się do ogromnego kina Hemisferic. Nie było tam okularów 3 d, ale dostaliśmy śmieszne urządzenia na głowę, w których można było usłyszeć w swoim języku film. Obok Ciebie siedział Francuz i również oglądał ten sam film, ale z innym lektorem. Film był o Arabii Saudyjskiej. Mocno podkolorowany, wyciągnęliśmy wnioski że to są nieroby, którzy przez wieki żyli tylko dzięki przechodzącym tamtędy szlakom morskim i obecnie dzięki ropie. Trochę to przykre, patrząc na to iż Polska w każde stulecie przelewała krew, aby przetrwać i jakoś tam prosferować.
W czwartek, udałem się na uczelnię, aczkolwiek niestety profesor nie przyszedł na miejsce. W związku z czym znowu udaliśmy się do domu. Było to już 3 podejście do zajęć i kolejne skończyło się fiaskiem, za to dzisiaj byłem od 10 do 15 na dwóch zajęciach i zajęcia o 15 odwołano. Także 66% skuteczności, co jest dobrym wynikiem. Na pierwszych zajęciach niewiele rozumiałem. Profesorka mówiła bardzo szybko i nie zrozumiale (zajęcia po hiszpańsku, gdzie byłem jedynym obcokrajowcem). Przyszło niewiele osób, jakieś 15 i każdy mógł się przedstawić. Jak oznajmiłem że jestem studentem Erasmusa, Profesor podeszła do mnie i powiedziała że jak będę mieć jakieś problemy żeby zawsze zgłaszać. Zapytałem czy jest możliwość odpowiadania ustnie, zamiast egzaminu pisemnego przewidzianego dla Hiszpanów, odpowiedziała że nie ma problemów. Wydaję mi się że prawa konsumenta będą ciekawe, również z tego względu że wszyscy są bardzo pomocni. Zaraz po tym jak się przedstawiłem, podeszło do mnie 2 Hiszpanów i jedna Hiszpanka i mówili że byli również Erasmusami i oznajmili mi że jak nie będę rozumieć czegoś to mi pomogą. Szok, ile ciepła płynie z tych osób, zaraz dali mi swoje numery i nazwiska i zaprosili na imprezę. I to wszystko w trakcie zajęć, które jak widać są bardzo luźne. Z tego względu wydaję mi się że Hiszpanie niewiele umieją. Niektóre pytania były bardzo proste, które ja mimo słabo zrozumienia jako tako łapałem i nie znali na nie odpowiedzi. Ale nie ma stresu żadnego, profesorka dokładnie tłumaczyła dlaczego jest tak a nie inaczej jak małym dzieciom. No cóż, taka jest Hiszpania, może to lepiej niż w Polsce gdzie wszyscy cisną i tylko po to żeby wyjść z głupim papierkiem po studiach, który nic nikomu nie daje jeśli się nie ma praktyki(w przypadku prawa). Kolejne zajęcia to już prawo nawigacji i były one w języku angielskim. Bardzo ciekawe zajęcia, gdzie Pan Profesor podobny do Agenta Bonda przedstawiał nam sposób założenia firmy transportującej statkami pomarańcze hiszpańskie do Stanów. Pokolei kogo trzeba zatrudnić, jak ich ubezpieczyć. Naprawdę bardzo praktyczne zajęcia i tylko zakładać biznes i transportować pomarańcze do Polski, hehe :)
I tak upływają kolejne dni, jutro wyjeżdżamy do Andaluzji, południowej Hiszpanii. Także relacja z wyjazdu dopiero we wtorek. Mogliśmy sobie pozwolić na dłuższe wakacje ponieważ od soboty do środy znowu jakieś święta tutaj. Cała Hiszpania. Święto, zabawa, mańana... zdjęcia http://picasaweb.google.com/110109153723433594751/MojeOceanarium#

4 października 2010

Relacja z Ibizy 29.09 - 3.09

Dnia 29.09 września, w dniu strajku generalnego w Hiszpanii, wybraliśmy się na Ibizę, wyspę słynącą z najlepszych i największych imprez na świecie. Właśnie z powodu strajku, było niewielkie zagrożenie iż nie uda nam się dotrzeć promem na wyspę, ponieważ praktycznie komunikacja w kraju była sparaliżowana. Dodatkowo większość sklepów była zamknięta. Były one zamknięty nawet nie z powodu strajku, ale z obawy przed rozwścieczonym tłumem, który mógłby zniszczyć wszelkie przejawy niesolidarności ze strajkującymi. Protestowali głównie młodzi ludzie. 45% młodych Hiszpanów jest bezrobotnych, a bezrobocie ogółem w kraju wynosi ponad 20%. Hiszpania boryka się również z problemem kryzysu, który mocno odcisnął piętno na społeczeństwie. Całe szczęście, po kilku godzinach wycieczki promem dotarliśmy w miejsce przeznaczenia. Eivissa po katalońsku, natomiast Ibiza w języku hiszpańskim. O godzinie 24 dojechaliśmy do hotelu i szybko dokonaliśmy rejestracji, aby mieć czas wyskoczyć jeszcze na imprezę. Do apartamentu, dostaliśmy przydział z Brazylijkami, jedna z Rio de Janeiro, druga z Sao Paulo. Był jeszcze Meksykanin, ale zamienił się pokojami. Dziewczyny dość sympatyczne, aczkolwiek bardzo bałaganiarskie. Zlew zawsze brudny, łazienka również, no i garnki przypalone. Ale suma summarum lokatorki na plus :). Po prostu inna kultura. Generalnie, uczestnicy wyjazdu pochodzili z wielu krajów na świecie. Przykładowo : Kanada, Stany Zjednoczone, Meksyk, Argentyna, Finlandia, Francja, Estonia, Anglia i wiele wiele innych. Koło 2 dotarliśmy do Amnesii, jednego z najsłynniejszych klubów na wyspie. Co do imprezy, to szczerze powiedziawszy nic szczególnego. Muzyka moim zdaniem była bardzo dobra, scenografia jak najbardziej, tancerki również, natomiast co mi się mocno nie podobało, to ilość homoseksualistów na dyskotece. Czułem się trochę niepewnie :). Praktycznie jedna sala była w całości nimi wypełniona. 1 sala czyli jakieś 4 tysiące ludzi. No cóż, pozostawała zawsze druga sala do zabawy. Interesujące było połączenie bitów z graniem na skrzypcach i bębenkach. Jeśli chodzi o ceny w barze, to trzeba dysponować grubym portfelem, żeby sobie pozwolić na takie wydatki. Piwo 11-12 euro, drinki powyżej 25 euro. Wejście do klubu 35 euro, ale dysponowaliśmy biletami od organizatorów. Kolejny dzień rozpoczął się od przechadzki po plaży, opalaniu i kąpieli w morzu. Jeśliby się odnieść do samego wyglądu wyspy, to jest on przeciętny. Krajobraz podobny jak w Walencji, wszędzie palmy i makia. Plaża czysta, w kolorze bieli. Sama temperatura w czasie wyjazdu była bardzo dobra. Non stop 27-28 stopni, dochodzące do 30. Słońce znacznie bardziej odczuwalne niż w Walencji. Wieczory trochę chłodniejsze, temperatura schodziła do 19 stopni. Wieczorem odbyła się mała impreza przy basenie hotelowym, po czym udaliśmy się do klubu Space. Wrażenia nieco inne niż w Amnesii, natomiast sama dyskoteka w porządku, lecz bez rewelacji. W Polsce można z powodzeniem znaleźć podobny klub. Kolejny dzień, piątek to już wyprawa na Formanterę, wyspę należąca do Balearów(Minorka, Majorka, Ibiza, Formantera). Miejsce to okazało się być bardzo urocze. Turkusowa woda, niezapomniane widoki, piasek z malutkimi muszelkami w kolorze bieli. Woda bardzo ciepła, najcieplejsza jak do tej pory od czasu mojego pobytu w Hiszpanii. Wyspa nie posiada lotniska, w sumie to dobrze, bo na Ibizie lotnisko jest dość uciążliwe, ze względu na niewielki rozmiar wyspy, i gdzie by nie ulokować się to i tak będzie słychać samoloty. Na Formanterze ten problem nie występuje, tam można dostać się tylko promem. Wyspa obfitowała w dość dużą ilość naturystów. Narodowościowo to głównie Niemcy i Anglicy. W ogóle na Ibizie jest mnóstwo barów angielskich, nastawionych tylko i wyłącznie na klientów z Wysp Brytyjskich. Ceny w barach i sklepach, nieco wyższe jak w Walencji, natomiast można było kupić taniej pamiątki czy jakieś pocztówki. Bardzo częstym zjawiskiem byli murzyni sprzedający wszystko na plaży. A to zimne piwo, które moim zdaniem nie może być zimne, jeśli gościu chodzi cały dzień z nim po plaży, a to okulary przeciwsłoneczne, a to owoce, tatuaże, plakaty, wisiorki. Dosłownie wszystko co zbędne dla dobrze przygotowanego i wyposażonego turysty. Formanterę opuściliśmy wieczorem i wracaliśmy tym samym statkiem urządzając sobie małą imprezę na pokładzie. Organizatorzy poczęstowali wszystkich szampanem i sangrią( siedmio-procentowy roztwór alkoholu z owocami). Po dotarciu z powrotem do Eivissy(stolicy Ibizy) chwilę odpoczęliśmy, po czym wybraliśmy się do Privilage. Jest to największy klub na świecie, wpisany do księgi rekordów guinnessa. Jest w stanie pomieścić ponad 10 tyś ludzi. Aby wejść do klubu, musieliśmy czekać ponad godzinę w mocno zirytowanej kolejce. Warto było, ponieważ wrażenia były niezapomniane. Trudno nazwać to miejsce dyskoteką, ponieważ to było jedno wielkie show. Tancerki, tancerze, pokaz mody, występy artystyczne, zabawa z wokalistką, był nawet striptiz transwestyty(szok) . Wrażenia niezapomniane, wytrzymaliśmy niemal do końca. Sobota to już dzień relaksu i odpoczynku. Zwiedziliśmy miejscowy zamek, byłą twierdzę piratów. Widoki niezapomniane, co uwieczniliśmy na kilku fotkach. Wieczorem zdecydowaliśmy się wybrać do San Antonio, drugiego co do wielkości miasta na Ibizie, leżącego po drugiej stronie wyspy. Podróż trwała niecałe pół godziny. Stamtąd w Cafe del Mar, z bardzo słynnego miejsca na świecie można podziwiać zachód słońca, schodzącego aż do oceanu. Miasto okazało być również całkiem okazałe. Pokaźna rozległość względem linii brzegowej, co sprawia że można przejść się i podziwiać widoki całą promenadą. Ostatni wieczór uwieńczyliśmy imprezą Bora-Bora, czyli dyskoteką tuż przy plaży. Byliśmy mocno zawiedzeni, ponieważ nie było typowej muzyki plażowej. Następnego dnia o godzinie 14 opuściliśmy Ibizę statkiem. Zabawa była przednia, z tego względu że grał dla nas DJ oraz cała zabawa toczyła się w basenie na pokładzie. Około 20, mocno zmęczeni ciągłym imprezowaniem, zawinęliśmy do portu i wróciliśmy do domu udając się na zasłużony wypoczynek.
link do zdjęć : http://picasaweb.google.com/110109153723433594751/Ibiza#