Blog powstał celem upamiętnienia wyjazdu Erasmus-Valencia 2010/11 w dniach 13.09.2010 - 31.01.2011





22 października 2010

16.09 – 22.09

W dniu lotu obudziłem się o godzinie 6:45. Właściwie to obudził mnie kolega, z którym miałem razem wybrać się do Madrytu. Szybko zdałem sobie sprawę, że umawialiśmy się o 6:40 w metrze. Wybiegłem szybko z mieszkania, spóźniony na szczęście spakowałem się wcześniej w nocy. Na lotnisko dotarłem o 7:40 . Na miejscu zaczęliśmy szukać naszego lotu na 9 tą. Rozegraliśmy mały dialog :
JA : yyy, chyba nie ma lotu na 9 tą
Kolega: no jak nie ma, jak jest :)
Ja: ale nie ma na tej tablicy, jest jakiś o 8 smej, może sprawdźmy na bilecie
Kolega: za chwilkę, nie chce mi się ściągać plecaka
Ja : no ale może jednak sprawdzimy
Kolega : no dobra dobra...
Po czym kolega wyciągnął kartę i dalej :  To niemożliwe...
Okazało się że lot mamy na 8:00. Właściwie zdołaliśmy przeczytać tylko to i zaczęliśmy biec szukać bramki. Płytki oddech, miękkie nogi. Przeszliśmy przez bramki wykrywające metal i kazano nam również zdjąć buty(metalowe elementy). Z braku czasu, wzięliśmy je pod pachę i biegliśmy dalej. Była prawie 7:50 i już wchodziły ostatnie osoby do rękawa. Ustawiliśmy się za nimi i rzutem na taśmę udało nam się dostać do samolotu. Ogromne szczęście. Lot trwał bardzo krótko, bo jeszcze przed 9 tą byliśmy w Madrycie. Na miejscu ulokowaliśmy się u kolegi, którego poznałem 1 dzień przed przyjazdem. Można to nazwać takim małym couchsufingiem. Couchsurfing jest niezwykłą formą zawiązywania znajomości z ludźmi zamieszkującymi na całym świecie, którzy dzięki swojej życzliwości ułatwiają sobie nawzajem podróżowanie oraz zwiedzanie świata. Termin couchsurfing dość trudno przetłumaczyć na język polski. Wśród grupy zajmującej się tłumaczeniem zrodził on wiele kontrowersji. Wydaje mi się, że na razie postanowiono zostawić angielską wersję słowa, a najbardziej trafnymi odpowiednikami są „kanaposurfing” czy też po prostu „poszukiwanie kanapy.” Oczywiście zaprosiliśmy kolegę również do Valencji :). Madryt okazał się pięknym miastem. Jeśli ktokolwiek był w Paryżu, można go do tego miasta porównać. Ludność kształtuje się w granicach 3.3 miliona. Moim zdaniem jest ładniejszy niż Barcelona. Madryt leży w centralnej części Półwyspu Iberyjskiego. Średnia jego wysokość nad poziomem morza to 667 metrów. Jego położenie w centralnej części półwyspu sprawia iż miasto leży w strefie klimatu kontynentalnego suchego i surowego. W związku z czym były dość duże wahania temperatury. Jak my to nazywaliśmy "Było trochę rześko". Czyli 18 stopni w dzień i 7 w nocy. W porównaniu do Walencji było zimno. Większość mieszkań oczywiście nie posiada centralnego ogrzewania, także można sobie wyobrazić jak wyglądają noce. Nasze posiadło ! Ale niestety było włączone w dzień, kiedy było ciepło. Cała Hiszpania :). Jeszcze co do miasta to leży kilka kilometrów od łańcucha górskiego Sierra de Guardarama, stąd jego wysokie położenie. Posiada ponad 279 stacji metra(15 nitek), czyli jedenastokrotnie więcej niż Warszawa. Zastanawiam się, co wynika z takiego stanu rzeczy ? Można wiercić w skałach, dziurach w Hiszpanii, a tak ciężko wiercić po równinie ? Wracając do tematu, pierwszego dnia zwiedzaliśmy parki i place w Madrycie. Nie zabrakło Plaza Mayor, Puerta del Sol, Parku Królewskiego, Parku Retiro, Plac Kolumba, Santa Ana itd. Tego dnia zwiedziliśmy również Museo del Prado. Zbiory Muzeum Prado obejmują dzieła z kolekcji królewskiej, zbierane od XVI do XX wieku. Hiszpanie mogą być dumni z tego muzeum, bo bardzo dużo obrazów udało im się zachować. W historii, był tylko jeden poważny moment w którym Hiszpania dostała cios i mogła stracić dzieła. Była to kampania napoleońska na początku XIXw. Dodatkowo jeszcze wojna domowa w latach 1936-39, ale to wiadomo iż nie była to wojna rabunkowa. Chciałbym tutaj nawiązać do Polski, gdzie straciliśmy 90% dzieł podczas II wojny światowej. Natomiast w Museo del Prado przykładowo można zobaczyć dzieła Rubensa, Rembranta, Valazqueza,El Greco, Goyi, Piccassa, Daliego. Te ostatnie najbardziej mi się spodobały. W związku z czym następnego dnia  postanowiliśmy udać się do kolejnego muzeum malarstwa. A konkretnie Museo Reina Sofia. Oprócz muzeum sztuki nowoczesnej, można tam zobaczyć właśnie obrazy Daliego i Picassa. Kolejny etap to już zwiedzanie Museo Naval. Świetna kolekcja, ciekawe modele statków, broni zebranej z całego świata (Tajlandia, Japonia, Fidżi, Indie itd.). Chyba najlepsze muzeum w jakim byłem do tej pory. Co ciekawe po raz pierwszy spotkałem się portretem Franco. Nawiązująca do niego wojna domowa była wojną przeciwko procesowi rewolucyjnemu w Hiszpanii. Wygrała prawica i nie była to prawica faszystowska, jak się utrzymuje. Potem nastąpił dość długi okres dyktatury. Większość ludzi w Hiszpanii przestała w tym czasie wyznawać poglądy lewicowe, bo lewica dopuściła się straszliwych zbrodni. Jej przedstawiciele zabijali się nawzajem i torturowali, a przywódcy uciekli z olbrzymim łupem, skarbem zrabowanym nawet ludziom ubogim, z lombardów, w których zastawiali skromną biżuterię, jaką posiadali. Wszystko zabrali przywódcy Frontu Ludowego. Konsekwencją była ich całkowita dyskredytacja. Z czasem w Hiszpanii wszystkie te historie o prawicy i lewicy uległy zapomnieniu. Dzięki temu możliwe było przejście do demokracji. Teraz jednak rząd José Zapatero wskrzesza starą nienawiść. Wymyśla przy tym rzeczy absurdalne, na przykład kompletnie fałszywą liczbę 140 tysięcy zaginionych. Typowy przykład kłamstw komunistycznej propagandy. To rzeczywiście tworzy głębokie podziały w społeczeństwie. Podziały, których wcześniej nie było. Nawiązałem do tego ponieważ poniosłem ten temat z Hiszpankami lokatorkami, które stwierdziły iż mają nawet przedmiot na uczelni który jest ściśle poświęcony Franco i nie pewno nie nastawia on pozytywnie do tej osoby. Moim zdaniem generał Franco, dla niektórych "zbrodniczy faszysta", to człowiek, który uratował Hiszpanię przed:komunizmem, udziałem w II wojnie, upadkiem gospodarki, upadkiem moralności chrześcijańskiej. Ale wracając do tematu, po muzeum Naval, wybraliśmy się na Plaza de Toros, a konkretnie na Corridę. Korrida to rytualna walka z bykiem, widowisko popularne w Hiszpanii, według niektórych zwyczaj sprowadzony na Półwysep Iberyjski przez Arabów (część uważa że wywodzi się od Rzymian, ja również popieram to stanowisko). Kiedyś zwyczaj popularny wśród arystokracji, w walkach brali udział nawet królowie. Obecnie walka składa się z kilku uświęconych tradycją etapów. Najpierw toreadorzy drażnią byka, prowokując go do ataków za pomocą żółto-różowych płacht (capa). Następnie pikador (jeździec na koniu obłożonym materacami) wbija mu lancę w unerwiony garb tłuszczu na karku. Dalej piesi (banderilleros) starają się wbić mu w to samo miejsce krótkie włócznie (banderille). To najbardziej efektowny moment moim zdaniem. Właściwe trafienie powoduje, że byk na chwilę zwalnia, co pozwala ludziom bezpiecznie uskoczyć sprzed jego rogów. Banderille powinny pozostać wbite w garbie byka, a zdobiące je długie, kolorowe wstążki dodatkowo drażnią zwierzę. Wszystkie te etapy mają na celu osłabienie mięśni karku byka, by ten trzymał głowę nisko, oraz miał nieco wolniejsze ruchy głową. Kiedy byk jest już zmęczony, występuje matador (zabijacz). Unika rogów, myląc byka ruchami małej mulety. Kiedy się upewni, że zmęczone zwierzę przestaje reagować, stara się je zabić trafiając szpadą w miejsce wielkości monety na karku byka. Taki cios przerywa rdzeń kręgowy. Kiedy ta sztuczka uda się za pierwszym razem, matador zyskuje brawa widowni i ma prawo odciąć sobie na pamiątkę ucho byka, czasem również ogon. Martwe zwierzę zostaje szybko zasłonięte płachtą i odciągnięte na bok przez osły lub muły. I tak do 6 razy sztuka podczas jednego wieczoru. To opis, a rzeczywistość jest brutalna. Leje się krew i biedne zwierzę jest skazane na śmierć. Nie jest to walka byków. To jest ceremonialne zabijanie byka. Tak jak w Polsce zabijano świnkę i schodziła się cała wieś aby oglądać ceremonię, tak tutaj zabija się byka. Ale zacznijmy od początku. Bilety najlepiej kupić trochę wcześniej w kasach, które są przy arenie. Miejsce jest dość istotne, bo: jest tam część zacieniona (lepsza) i nasłoneczniona (ciężko wytrzymać w madryckim słońcu- aczkolwiek o tej porze roku było fajnie). Ponadto ważny jest rząd- najlepszy jest ten przy którym jest przejście, gdyż jest więcej miejsca na nogi. W innych rzędach dla dorosłego mężczyzny jest trochę ciasno. Choć miałem dobre miejsce to i tak na nadmiar przestrzeni nie narzekałem. Warto o tym wcześniej wiedzieć- chociaż nie ma też co przywiązywać do tego większej wagi. Następna rzecz to to na czym się siedzi. Płacąc za bilet mamy zarezerwowane miejsce, ale pod pupą jest beton. Oczywiście na korytarzach i arenie krążą osoby (almohadillas), które wypożyczają miękkie poduszki (chyba po 1 euro). Można też zrobić jak większość widowni- usiąść na czymkolwiek: gazecie, bluzie itp. Na terenie areny (budynku) znajduje się oryginalna restauracja- udekorowana wypchanymi byczymi łbami i rogami. Życie mieszkańców i kibiców odbywa się jednak w pubach wokół areny- warto tam zajrzeć i poczuć „klimat”. Tak już pisałem walka jest podzielona na kilka części. Ostatnia część zwana częścią śmierci jest zwieńczeniem całego przedstawienia, a torreador jest głównym aktorem. Na koniec podawane są wyniki. Publiczność oczywiście może wyrażać swoje uznanie lub wygwizdać nieudaczników. Do wyrażania swoich opinii służą chustki. Chustkami porozumiewa się także przewodniczący corridy kierując jej przebiegiem. Chusta czerwona oznacza wezwanie do wbicia czarnych banderilla w grzbiet tchórzliwego byka. Chusta zielona nakazuje fizyczne usunięcie byka z areny. Niebieska, która jest bardzo rzadko pokazywana oznacza, że byk był bardzo odważny i należy go pośmiertnie przeciągnąć wokół areny. Najrzadziej używaną chustą jest pomarańczowa, która daruje życie zwierzęciu. Jeszcze co mogę dorzucić od siebie, po śmierci 3 byka scenariusz już był całkowicie znany i robiło się trochę nudno. Czwarty byk był zabijany tak nieudolnie że publiczność machała białym chusteczkami. To znak że byk był zabity nieprofesjonalnie. Publiczność w głównej mierze stanowili turyści i tylko niewielka ilość Hiszpanów krzyczała : OLE ! OLE !. Jeśli chodzi o corridę jest to sport, który budzi wielkie kontrowersje wśród społeczności międzynarodowej, a nawet wśród samych Hiszpanów. Trzeba jednak pamiętać, że tradycje tego sportu sięgają wieków. Ja sam uważam, że zabijanie byków na arenie jest bardziej humanitarne niż zabijanie ich na przykład w rzeźniach. Jest to ceremonia. Aczkolwiek poszedłem raz i więcej nie skorzystam, ale polecam każdemu. Co dzieje się w rzeźniach przy naszych domostwach nie wiemy, bo o tym się nie mówi, natomiast o corridzie mówi cały świat i ludzie są zbulwersowani. Na arenie byk może przynajmniej zaprezentować swoje walory. Nie oznacza to oczywiście, że nie jest mi ich żal, bo żal mi jest tak naprawdę każdego żywego stworzenia, ale jeśli już jest przeznaczone na zabicie to jest to chyba lepsza forma zabójstwa. Corridy nie polecam ludziom bardzo wrażliwym, a tych, którzy chcą zobaczyć jak to wygląda zapraszam do przejrzenia zdjęć. Jeszcze taka mała ciekawostka : w Katalonii zakazano walk byków, natomiast dozwolona jest aborcja.
Kolejny dzień to zwiedzanie pałacu królewskiego, zbrojowni i apteki królewskiej. Oczywiście wszędzie niedozwolone było robienie zdjęć, jednak udało nam się trochę uczknąć:). Po zwiedzaniu, wybraliśmy się tradycyjnie już na górkę w pobliżu Museo Prado. Urządzaliśmy tam sobie godzinne sjesty, po drugim śniadaniu w dźwiękach utworów lutniarza który zawsze tam pogrywał. Wieczorem udaliśmy się na Santiago Bernabeu, lecz nie wchodziliśmy do środka, ze względu na dość drogie wejście : 20 euro. Lot powrotny do Walencji mieliśmy o godzinie 6 rano, w związku z czym postanowiliśmy spędzić noc na lotnisku. Udało nam się znaleźć miejsce w gumowych pasach do bagaży. Było dość wygodnie, jak na takie warunki. Obok toaleta, restauracja. Koło 1 w nocy pojawił się personel techniczny. Byliśmy przekonani iż zostaniemy przegonieni, ale to w końcu Hiszpania. Panowie zgasili nam światło w tej części lotniskach i pozwoli spokojnie spać. Byliśmy w dużym szoku. Ogólnie Hiszpanie to naprawdę świetni ludzie. Zawsze pomogą znaleźć drogę, zapytają o samopoczucie. Podsumowując, wyjazd naprawdę nam się udał, można jedynie dziękować Bogu, że udało nam się dotrzeć na czas na lotnisko w Walencji pierwszego dnia. Zdaliśmy sobie sprawę że nie raz narzekamy na to co się złego stanie, a nie cieszymy się z takich rzeczy. Życie jest na tyle krótkie, że warto się cieszyć ze wszystkiego, nawet takiej sytuacji. W czwartek wróciłem do domu i od razu ruszyłem na zajęcia. Dowiedziałem się że muszę przygotować 3 eseje z różnych przedmiotów, a dodatkowo że mam pracę domową zadaną na następny dzień. Profesor (jak że jestem w grupie z jednego przedmiotu jedynym erasmusem) poprosiła mnie o nie wychodzenie nigdzie na imprezy i przygotowanie pracy. Także siedziałem 3 godziny nad pracą domową i szukałem orzeczeń sądów hiszpańskich dotyczących ochrony praw konsumenta. Stwierdziła że Erasmusi zawsze dużo piją alkoholu i że albo trzeba ich cisnąć albo nic z tego nie będzie. W związku z czym dostałem jeszcze do poczytania jej książkę, oczywiście po hiszpańsku. Kolejny szok :). W piątek dowiedzieliśmy się o śmierci Oliver Daniel Llorente, studenta prawa Uniwerku w Walencji, który zmarł po tym jak bronił bitą dziewczynę na ulicy. W związku z tym wydarzeniem, odsłonięto pamiątkową tablicę na murach uczelni. Troszkę się dzisiaj rozpisałem, dziękuję za Twoje odwiedziny na blogu. Łącznie jest już ich ponad 2000.

Zdjęcia : Dzień 1 http://picasaweb.google.com/110109153723433594751/MadridDzien1#
Dzień 2 http://picasaweb.google.com/110109153723433594751/Madrid2#
Dzień 3 i 4
http://picasaweb.google.com/110109153723433594751/Madrid3#

2 komentarze: