Blog powstał celem upamiętnienia wyjazdu Erasmus-Valencia 2010/11 w dniach 13.09.2010 - 31.01.2011





15 grudnia 2010

Afrykańska przygoda czyli wyprawa do Maroka

Nie udało mi się wczoraj zamieścić nowej wiadomości, z tego względu iż dopiero dzisiaj wróciłem do Walencji. Postaram się to wynagrodzić dzisiejszym wpisem.

Jak się zrodził pomysł wyjazdu do Maroka ? Siedzimy znudzeni na wykładzie, wchodzimy na stronę tanich linii lotniczych i co widzimy ? Tania wyprawa do Maroka ! Postanowiliśmy czym prędzej zarezerwować bilety. Latanie po różnych destynacjach wymaga doprawdy niewielkich nakładów finansowych. W związku z czym postanowiliśmy skorzystać z okazji i wybrać się na czarny ląd.

Tutejsi mieszkańcy czyli Berberowie, najdawniejsi mieszkańcy tych ziem, są dziś w Maroku mniejszością. Większość mieszkańców stanowią Arabowie i zarabizowani Berberowie. Wynikiem zetknięcia się tradycji i wierzeń tych dwóch ludów jest niezwykle ciekawa kultura. Jednym z jej elementów jest silnie związana z mistycznym prądem islamu, sufizmem, miejscowa muzyka ludowa. Często można spotkać muzyków grających na tradycyjnych instrumentach - fletach i bębnach, a także na instrumentach strunowych, będących dalekimi przodkami europejskich skrzypiec i lutni. Utwory grane przez zespoły złożone z takich muzyków często służą wiernym do wprowadzenia się w zbliżający do Boga trans. Muzyką ludową jest także silnie przesiąknięty miejscowa muzyka popularna - dla ucha przyzwyczajonego do zachodniego popu brzmi ona naprawdę bardzo egzotycznie i interesująco. Jednak po paru dniach odechciewa się słuchania ciągle tych samych dźwięków.
Największym bastionem kultury ludowej są berberyjskie wsie. Wielopokoleniowymi rodzinami rządzą tam seniorowie rodu. Religia wyznacza rytm i styl życia ich członków. Każdy męski potomek witany jest niezwykle hucznie. Siódmego dnia od narodzenia, któremu to z resztą towarzyszą zróżnicowane lokalnie rytuały, goli mu się głowę i składa ofiarę ze zwierzęcia. Niestety, Maroko pozostanie jeszcze na długie lata głębokim zaściankiem i kultura arabska nie ma nic wspólnego z naszą kulturą. Konflikt kulturowy spowodowany masową emigracją do Europy, może pociągnąć nieodwracalne za sobą skutki.
Głównie na wsiach, ale także i w miastach można spotkać modlących się na ulicach ludzi. Nie ma w tym nic dziwnego. Islam nakazuje wiernym modlić się pięć razy dziennie: po wschodzie słońca, przed południem, w południe, po południu i wieczorem. Jako iż modlitwa dozwolona jest niemal wszędzie (z wyjątkiem miejsc niegodnych takich jak śmietniki, łaźnie, cmentarze), natomiast obowiązkowa jest w ściśle określonym przedziale czasowym, muzułmanie modlą się tam, gdzie zastanie ich pora modlitwy. Także można sobie dostrzec przechodniów modlących się na chodnikach. To nie żart.

Marokańczycy to zazwyczaj nieufni ludzie. Silne wpływy sufickie sprawiły, że nie cechuje ich duża tolerancja religijna. Za to uwielbiają oni rozmawiać i targować się. Również bardzo często oszukiwać. Kilkunastokrotne próby nacięcia nas na kasę, kończyły się dla Marokańczyków fiaskiem. Natomiast zagraniczny niemiecki turysta, jest obiektem tego typu działań. W związku z tym Polacy mają w Maroku szacunek za przebiegłość. Podczas rozmowy z Marokańczykami należy jednak pamiętać o tym, że tematem tabu jest dla nich religia, polityka i seks. Językiem oficjalnym i najpowszechniej używanym jest arabski. Można też próbować porozumiewać się po francusku lub hiszpańsku, jednak raczej nie na prowincji - ponad połowa mieszkańców to analfabeci. Tam przydatniejsza może okazać się znajomość popularnego w Maroku języka berberyjskiego.
Wjechać do Maroka można bez wizy, ale tylko posiadając paszport. Oczywiście nie odbyło się bez ciekawego wydarzenia, gdyż jeden z kumpli zapomniał paszportu na lotnisko. Znając życie, zostawiliśmy sobie trochę wolnego czasu w celu dotarcia na lotnisko i wszystko skończyło się dobrze. Co prawda rzutem na taśmę (znów wchodziliśmy ostatni na samolot).
Pakując walizkę należy przede wszystkim wziąć pod uwagę dużą amplitudę temperatur. Za dnia trzeba być przygotowanym na upały i ostre słońce, nocą natomiast na temperaturę mogącą wynosić nawet 5 C.
Co ciekawe, nie wolno robić zdjęć obiektom wojskowym ani zaporom wodnym. Jeśli chce się zrobić zdjęcie Marokańczykowi należy zapytać o zgodę. Parę razy miałem nieprzyjemną sytuacją, gdy zabierano mi aparat i kazano usuwać zdjęcia pod przymusem !
Poruszając się taksówką należy wynegocjować cenę od razu, bowiem kierowcy dość rzadko włączają liczniki. Co prawa podróżowaliśmy wypożyczonym samochodem, ale dowiedzieliśmy się o wielu sytuacjach, gdy taksówkarze oszukiwali turystów.
Jakkolwiek Marokańczycy, co w krajach muzułmańskich nie jest takie oczywiste, piją alkohol, należy pamiętać, że osoby pijane na ulicach marokańskich miast się aresztuje. W Maroku nie wolno także posiadać narkotyków - grożą za to wysokie kary. Nie zmienia to faktu iż co chwilę chodzą po ulicy osoby próbujące wcisnąć haszysz, kokainę czy inne używki. Alkohol jest dość drogi i nie ma zbyt wielu miejsc w których można go nabyć. Dyskotek praktycznie nie ma. Są jedynie przerobione restauracje, gdyż de facto to jedyny sposób na posiadanie lokalu na imprezy. Ciekawostka - należy bardzo uważać na prostytutki. Są to zwykłe dziewczyny, nie posiadające burek i innych chust na głowie. Niekoniecznie ładne, niekoniecznie brzydkie. Za to nawiązujące kontakt. Żadna Marokanka nigdy nie rozpocznie pierwsza rozmowy, a jeśli tak się stanie to również nie będzie chętna ją dalej prowadzić. W ichniej kulturze, oznacza to po prostu że jest kobietą lekkich obyczajów. Nikt nie ma szacunku dla tego typu kobiet w tej kulturze. Pewnego razu, będąc na północy, z dala od turystycznych miejsc, zostaliśmy wyproszeni z restauracji, z tego względu iż wszystkie kobiety patrzyły się na nas jak na księciów z bajki. I to nie przesada. Biały człowiek w miejscach mało turystycznych robi nie małą sensację. Zarówno dla mężczyzn jak i dla kobiet.
Praktycznie wszystkie meczety są niedostępne dla turystów. Co do miejsc modlitw - trzeba zadbać o skromny strój, nieodsłaniający zbyt wiele. Wchodząc do meczetu trzeba zdjąć obuwie, będąc w środku nie wolno dotykać Koranu (zasada ta obowiązuje także poza meczetem), bowiem niemuzułmanie nie mogą tego robić.
Drażliwym czasem jest także okres ramadanu. Religijni muzułmanie nie jedzą wtedy, ani nie piją od wschodu aż do zachodu słońca. Ludzie na ulicach stają się wtedy dość drażliwi (zwłaszcza gdy post wypadnie latem kiedy dni są długie i gorące). Lepiej się powstrzymać wtedy od jedzenie czy picia na ulicach.

Marokańskie potrawy, swoją drogą bardzo dobre, noszą w sobie egzotyczne wpływy Afryki, tradycji arabskich i francuskiego polotu. Miejscowa kuchnia słynie z prostych receptur na dania mięsne, ciasta i przystawki z egzotycznych owoców. Praktycznie codziennie jedliśmy mięso. Ceny za jedzenie, były na tyle niskie że mogliśmy sobie na to pozwolić. Za 20 dihramów, czyli jakieś 7.5 zł można było najeść się do syta. Ale, aby poznać oryginalny smak marokańskiej kuchni, warto stołować się w małych lokalnych restauracjach. Tradycyjny posiłek w marokańskim stylu rozpoczyna się zwykle od gęstej zupy, gotowanej na mięsie i pełnej warzyw Harry. W czasie ramadanu na zakończenie postu podaje się właśnie harirę. Głównym daniem jest zwykle tajine lub kuskus, również należące do dań narodowych. Tajine to rodzaj mięsnego lub rybnego gulaszu z oliwkami, kuskus natomiast to tradycyjny posiłek domowy – góra pszennej kaszy z duszonymi warzywami i baraniną. Na południu kaszę przyrządza się bez mięsnych dodatków – najczęściej z cebulą i rodzynkami. Zwyczajowo kuskus je się prawą ręką, formuje się z kaszy kulę, którą zanurza się w sosie. My natomiast jedliśmy sztućcami, starając się uniknąć większej porcji zarazków. A zarazków i brudu tutaj co niemiara. Załatwianie potrzeb fizjologicznych musi odbywać się z własnym ekwipunkiem, z tego względu iż bardzo często zamiast papieru Marokańczycy używają rąk, które później myją w wiadrze koło ubikacji(wyglądającej jak miejsce na rozbieg skoczni narciarskiej). W domach Marokańczyków tradycyjne danie główne to zwykle jagnię, pieczone w glinianym piecu, czyli mechoui. Jest ono dostępne także w niektórych restauracjach na specjalne zamówienie. Kawałki mięsa oddziela się (zawsze prawą ręką) i zjada z okrągłym chlebem chobza. Na zakończenie uczty podaje się deser; najbardziej znanym są ciasteczka cornes de gazelles - „różki gazeli” – małe rogaliki nadziewane migdałami i miodem. Popija się je miętową herbatą. Jest ona tak mocna, że właściwie nie w sposób ją pić. W związku z tym zazwyczaj kończyliśmy na soku pomarańczowym, świeżo wyciskanym którego wyceniano na 1.2 zł za szklankę. Co do herbaty, do jej przyrządzenia wykorzystywane są zielone liście chińskiej herbaty i mięta rodzimego pochodzenia. Uczestnictwo w ceremonii picia herbaty jest jedną z głównych przyjemności turystów zwiedzających Maroko. Ceremonia ta ma swoje tradycje. Wybiera się czcigodnego gościa (zwykle mężczyznę), aby podawał herbatę. Siedzi on ze skrzyżowanymi nogami, mając przed sobą tacę, na której znajduje się dzbanek, małe szklanki, trzy pudełka herbaty, mięta i cukier. W zupełnej ciszy wsypuje się szczyptę herbaty do dzbanka i zalewa wrzącą wodą, dodaje świeżą miętę i cukier. Dzbanek zostaje przykryty i uczestnicy czekają aż herbata się zaparzy. Główny gość nalewa sobie trochę płynu, aby sprawdzić smak. Trzyma go długo w ustach, potem nalewa innym osobom, zawsze z dużej wysokości, aby herbata dobrze się wymieszała. Goście muszą wypić co najmniej trzy szklanki za zdrowie gospodarza, aby w ten sposób wyrazić, że doceniają jego gościnność. Całe szczęście nie musieliśmy doceniać gościnności gospodarzy. Swoją drogą, Marokańczycy wcale tacy nie są. W miastach turystycznych takich jak Casablanca czy Marakesz owszem, natomiast Ci z północy lubią zaciskać zęby na widok białego turysty...

W kolejnym wpisie postaram się umieścić wszystkie zdjęcia, z tego względu iż umieszczę je chronologicznie.

1 komentarz: