Blog powstał celem upamiętnienia wyjazdu Erasmus-Valencia 2010/11 w dniach 13.09.2010 - 31.01.2011





22 grudnia 2010

Afrykańska przygoda czyli wyprawa do Maroka cz.2

Pokrótce opiszę etapy naszej wyprawy
Jadąc do Maroka jako wczasowicz nie pozna się tak naprawdę tego kraju. Leżenie w hotelu, zwiedzenie objazdowe miejsc turystycznych i kilku bazarków, nie oddaje całości sytuacji w kraju. Ale do sedna, pierwsze miasto jakie odwiedziliśmy to Marakesh. Jest on uznawany za stolicę kulturowo-historyczną Maroka i jednym z czterech największych aglomeracji tego kraju. Najciekawszym miejscem jest niewątpliwie plac Djemaa El Fna, nazywany czarodziejskim placem. Rano słynny plac jest targowiskiem, a popołudniu zmienia się w miejsce czarów i magii.
Można tu spotkać artystów i rzemieślników wszelkiej maści od tancerzy do zaklinaczy węży.
Wędrując po starym mieście ma się wrażenie, że czas się zatrzymał w czasach średniowiecza. Na środku placu ustawione stragany i stoły kuszą i nawołują rozległym bukietem zapachów aby oddać się pokusie obżarstwa. Zjadam Bruszety- polskie szaszłyczki. Następnie powrót do hostelu, przechodzenie przez ruchliwe marokańskie ulice, na których raczej nie ma sygnalizacji świetlnej. Jest to dość trudne, o czym przekonałem się na własne oczy stojąc na środku jednej z ulic. Po ulicach szaleje masa młodych Marokańczyków na motorowerach. Następne dni to już środkowa część kraju. Casablanca. Większość turystów wyjeżdża z Casablanki rozczarowana. Oprócz nazwy, miasto to nie ma bowiem w sobie nic romantycznego. Z szerokimi alejami, wieżowcami i luksusowymi hotelami miasto przypomina bardziej ruchliwe centrum biznesu, niż scenerię melodramatów z czasów II Wojny Światowej . Niemniej jednak, jak się dobrze postarać, to można tu odnaleźć całkiem przyjemny klimat Orientu, który uwidacznia się zwłaszcza na starej medynie. Należy uważać na naciągaczy. Casablanca, obok Marrakeszu i Fezu, roi się od cwaniaczków, którzy „potrafią załatwić wszystko”. Unikać ich jak ognia, bo jeśli nie zaprowadzą do ciemnego zaułka, gdzie mogą złupić, to w najlepszym wypadku, wyłudzą od kogoś pieniądze za „pomoc”, albo zaoferują za coś 2-3 krotnie wyższe ceny, niż samemu można utargować. Jeśli chodzi o jedzenie, najtańsze i zarazem najlepsze jadłodajnie, znajdują się na obrzeżu medyny. Na rogu gdzie kończą się mury medyny, a zaczyna nowe miasto, znajduje się kilkadziesiąt przytulnych knajpek, gdzie za niewielkie pieniądze (cena posiłku już od ok. 5 zł za porcję) można zjeść oryginalne marokańskie potrawy.Szokujące dla nas może być marokańskie podejście do spraw czystości, bo choć do czystości osobistej podchodzą bardzo restrykcyjnie, czystość otoczenia traktują jako zbędny wysiłek. Tak więc zobaczymy, jak w godzinach modlitwy wszyscy obmywają się, wchodząc do meczetu, ale już za rogiem obok sterty śmieci, będzie się poniewierał zdechły kot, który wskutek gorąca wygląda jak nadmuchany balon. W krajach arabskich należy pilnować się, aby nie jeść lewą dłonią, służy ona bowiem do podmywania się po skorzystaniu z toalety, prawa natomiast jest dłonią czystą przeznaczoną do jedzenia. Nasz zwyczaj używania papieru toaletowego napawa Arabów obrzydzeniem, chociaż oczywiście papier w Maroku można kupić, gorzej ze znalezieniem toalety w naszym rozumieniu, czyli muszli klozetowej. Posiadają je hotele i hostele przystosowane na potrzeby turystów, ale może się zdarzyć, że w ubikacji zastaniemy tylko wykafelkowaną dziurę w podłodze.
Zupełnie odmienne jest tu też podejście do zwierząt. Arabowie nie przepadają za psami, które podobnie do świń uważają za brudne, ale za to niemal na każdym kroku spotkamy w Maroku koty. Żyją one bezpańsko w miastach, gdzie rodzą się i umierają i choć są niewątpliwie urocze odradzałabym bliższe czułości, jeśli nie chcemy nic złapać. Bardzo popularne są w Maroku kozy i owce, które stanowią główny składnik diety. Często spotykanymi zwierzętami są także osły i muły, których los jest nie do pozazdroszczenia. Ponieważ uliczki medin są niezwykle wąskie nie zmieściłby się w nich żaden samochód, wszystko dostarczane jest do mediny na grzbiecie owych nieszczęsnych zwierząt. Jest to owszem niecodzienny widok, ale każdego obrońcę praw zwierząt doprowadziłby on do rozpaczy.
Przejazd do Rabatu, stolicy Maroka. Rabat zwany często białym miastem pochyla się nad rzeką jakby przeglądał się w lustrze. Tu odbijają się wieki historii, które przekształciły to stare miasto z czasów Almohadów najbardziej królewskie ze wszystkich królewskich miast Maroka – siedzibę króla. Leżący przy ujściu rzeki Bu-Regreg Rabat jest administracyjną i polityczną stolicą królestwa. Tu znajduje się Pałac Królewski, siedziba rządu i wszystkie ministerstwa. Ukryte wśród murów obronnych miasto wygląda na spokojne i ciche, prawie prowincjonalne. Rabat jest miastem królewskim nie tylko dla swoich mieszkańców, ale również dla każdego, kto go odwiedza. Będąc w Rabacie zwiedzamy cytadelę Kasba al – Udaja, wybudowaną przez uchodzących z Hiszpanii muzułmanów, malowniczo położoną przy ujściu rzeki do Oceanu Atlantyckiego. Rozpościera się z niej piękny widok na ocean i sąsiednie miasto Sale. Na cytadeli zobaczymy również najstarszy w Rabacie meczet zbudowany w XII w. (niestety tylko z zewnątrz) oraz XVII-wieczny pałac Mulaja Ismaila, w którym obecnie mieści się Muzeum Sztuki Marokańskiej.
Po zwiedzaniu Rabatu udamy się na nocleg w hostelu (pokoje wielosobowe ze wspólnymi łazienkami - rano zapewnione śniadanie). W sumie spędzamy tutaj również 2 dni, oczywiście jeden zarezerwowaliśmy sobie na kąpiel w morzu i wylegiwanie się na marokańskiej plaży.

Kolejna destynacja to Fes. Jego centrum miasta, zwane Mdiną plątaniną około 9400 krętych ulic i uliczek. Podobnie jak w każdej marokańskiej medynie, między domy są wciśnięte siedziby cechów rzemieślniczych i liczne bazary. Medyna jest pełna fascynujących starych budynków, głównie o charakterze sakralnym. Niestety, do wielu z nich niemuzułmanie nie mają wstępu. Zwarta zabudowa sprawia, że z zewnątrz niewiele można zobaczyć, lecz dyskretne spojrzenie przez drzwi nie wywołuje oburzenia. Suki w medynie w czwartek po południu i w piątek są właściwie puste. Są to dni wolne w Maroku. Najgwarniej jest w soboty i niedziele. Znalezienie drogi może być kłopotliwe, ale z drugiej strony błądzenie bywa czasem emocjonującą przygodą. Pobieżne choćby zwiedzenie zabytków, których nie ma wiele zajmuje 1-2 dni. Prawdziwy Fez odkrywa się podczas wędrówek przez zatłoczone ulice i bazary, szperania wśród towarów lub obserwowania znad filiżanki herbaty tego, co się dzieje wokół. Wszędzie kręcą się poganiacze mułów, krzycząc: balek!, czyli "uwaga!"; same zwierzęta noszą najbardziej niespodziewane ładunki, na kopytach zaś mają buty z dętek, które pomagają im się utrzymać na pochyłościach. Bo właściwie w Maroku to wiele ciekawych budowli za bardzo nie ma. Najważniejszą sprawą, jest poznanie tej całej otoczki, kultury pełnej przedziwnych zachowań i sytuacji. Jeden Marokańczyk potrafi okazać życzliwość, a następny wściekłość i agresję. Nigdzie nie ma cen, o wszystko trzeba się targować. Przebitka może wynieść do kilkunastu razy między ceną zaoferowaną a ceną kupna.
Mała ciekawostka - marokańczycy często nie życzą sobie by ich fotografowano. Często zdarza się, że Marokańczyk, który zauważy, że jest fotografowany natychmiast się odwraca. Spowodowane jest to zarówno wierzeniami religijnymi, jak i przesądami. Powszechny jest pogląd, że osoba, która „kradnie wizerunek” zdobywa nad sfotografowanym władzę. Od tych zasad znajdziecie także wiele wyjątków: dzieci, handlarze wodą, kuglarze, tancerze w Marakeszu chętnie pozują do zdjęć za 1 dirham.
Po Fezie zahaczamy jeszcze o 2 dni do Marakesh, nie zapominając o małym off-roadzie. Co można zobaczyć ? Piasek, kamienie oraz biedę.

Zdjęcia : Zdjecia cz. 1

Zdjecia cz. 2

........................

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz